top of page

Ulotny cień

  • violetstudjo
  • 11 minut temu
  • 5 minut(y) czytania

Wyjątkowo zimny maj przeszedł w całkiem deszczowy, wietrzny czerwiec.


Minął rok, od kiedy przeprowadziliśmy się do Domu Nad Zatoką.

Tu muszę chyba napisać, że trochę tą nazwą mieszam w głowach, bo nie mieszkamy bezpośrednio nad wodą – żeby do niej dotrzeć należy zrobić sobie mniej-więcej półgodzinny spacer. Ale lubię nasze miejsce tak nazywać, bo półgodzinny spacer to tyle, co nic. Zwłaszcza, gdy przypomnę sobie, że jeszcze niedawno nad Bałtyk jeździliśmy raz w roku (lub rzadziej) i podróż zajmowała nam sześć-siedem godzin.


Czuć tutaj bliskość morza – wiatr jest silny, najczęściej nadciąga od północnego zachodu, rozpędza się mknąc przez pola, od tego pagórka, który widać po lewej stronie. Uderza w Dom z impetem, otwiera i przewraca śmietniki, porywa suszarkę z wiszącym na niej praniem, wygina ogrodzenie.

W powietrzu często tańczą mewy i walczą z wiatrem, lub całkowicie mu się poddają. Zdarza się, że pokrzykują.

Gdy nabieram powietrza w płuca czuję zapach wody. A może tylko mi się wydaje, że ten zapach do mnie dociera?


Zniżające się słońce maluje łunę na zachodnim niebie. Łuna leniwie przesuwa się na północ.

Stoję na piętrze w ciemnym pokoju, jest grubo po 23:00 i patrzę na wciąż różowe niebo. Później, chwilę po 1:00 widzę, jak staje się ono seledynowe i już wiem, że słońce powraca, choć na dobrą sprawę wcale się ze mną nie pożegnało. Jakże piękne są te najkrótsze noce tutaj, na Wietrznej Północy...


Gdy wprowadziliśmy się do Domu w czerwcu zeszłego roku nasz mały ogródek pełen był gliny i chwastów. Wszystko było dla nas nowe, a twarze osób z okolicy obce. Trochę się wszystkiego bałam – niestety, nie jest mi łatwo odnajdować się w czymś nowym, zawsze potrzebuję czasu, by przywyknąć. Poza tym lubię zostawiać sobie otwartą furtkę, tak na wszelki wypadek, gdybym zmieniła zdanie albo ostatecznie nie odnalazła się w nowej sytuacji i chciała powrócić do tego, co było.

Ale kiedy spakowaliśmy z K. nasze życie do kartonowych pudeł, kiedy Dom Nad Zatoką stał się naszym domem, a nie tylko przystankiem na drodze ku czemuś jeszcze innemu, kiedy wiedziałam, że oto stało się coś, co ma wywrócić nasze życie do góry nogami, to po raz pierwszy w życiu poczułam, że tej otwartej furtki nie ma i po prostu muszę iść do przodu.

A to mnie przeraziło.

Czasem marzymy o czymś długi czas, może całe życie. A gdy to dostajemy, to zdaje się to nas przerastać i pojawia się w naszej głowie myśl, że być może bezpieczniej byłoby nigdy o tym nie marzyć, bo oto właśnie się to dzieje. I od teraz nasze życie stanie na głowie.


Kiedy Dom stał się nasz zrobiłam zdjęcie, jak trzymam w dłoni klucz do drzwi wejściowych. Cieszyłam się przy tym i mocno się bałam.

Później, przez sześć kolejnych miesięcy, kiedy na podłogach pojawiały się kafelki a ściany nabierały kolorów, nasze życie toczyło się w maleńkim mieszkaniu w puckiej kamienicy, tuż przy rynku.

A jeszcze później, 1 czerwca 2024 roku po raz pierwszy obudziłam się w Domu Nad Zatoką, przeszłam bosymi stopami po podłodze w kolorze piasku i nastawiłam pierwszą kawę w ekspresie. I oficjalnie otworzyłam nowy rozdział naszego – mojego i K. – życia.


Dom powolutku był oswajany, zapełniał się rzeczami i stawał się coraz bardziej nasz – trochę chaotyczny, nieidealny, ale pełen (tak przynajmniej myślę i taką mam nadzieję) ciepła.

Przyjmował pierwszych gości, tolerował piasek przyniesiony w butach. Tu odpoczywaliśmy po tym, jak po raz pierwszy w życiu pływaliśmy po Zatoce na desce SUP, tutaj doświadczaliśmy pierwszych nadmorskich wichur i tutaj się przed tymi wichurami chowaliśmy. Tutaj żegnaliśmy lato, tutaj przygotowywaliśmy się do jesieni, tutaj oświetlaliśmy pomieszczenia dużą ilością mniejszych i większych świateł w czasie długich, zimowych nocy. Tutaj otwieraliśmy okna, by słuchać pierwszych nieśmiałych ptasich piosenek, zwiastujących nadejście wiosny. Pojawiały się nowe rzeczy, dodatki, rośliny. Piekło się brownie, powstawał sok z pigwowca z podlubelskiego Starościna i świąteczne pierniki.

Nasza wieś
Nasza wieś

Aż w końcu minął rok.

Wyjątkowo zimny maj przeszedł w całkiem deszczowy, wietrzny czerwiec.


Co rano, podobnie jak pierwszego dnia czerwca zeszłego roku odsłaniam zasłony w salonie, przechodzę po podłodze w kolorze piasku i nastawiam kawę w ekspresie.

Wychodzę na zewnątrz, zrywam z grządki sałatę na śniadanie i patrzę co tam ciekawego słychać u rzodkiewek i koperku. Maciejka rośnie, kwitną pierwsze kwiaty z wysianej wiosną mieszanki, trawa jest pięknie zielona.

Witam się z wróblami, pozdrawiam kosa, pszczoły i trzmiele.

Macham sąsiadom, wdaję się w rozmowy o pogodzie. I czuję... och, tak. Czuję, że jestem częścią tego miejsca.

Maj w ogrodzie
Maj w ogrodzie
Pierwsze zbiory
Pierwsze zbiory

---

Siedzimy z K. na ławce na plaży na Półwyspie.

Trwa jeden z najdłuższych dni, niebawem przesilenie.

Morze szumi, wiatr wieje, piasek uderza w odkryte łydki. Naciągam kaptur, zamykam oczy.

Czuję zapach wody.

Wdech i wydech.


Nagle mam dwanaście lat i spotykam się z Bałtykiem po raz pierwszy. Mam na sobie kostium kąpielowy i czapkę z daszkiem, leżę na brzuchu w słońcu i jem czekoladowego batona, który zdążył się rozpuścić. Czytam książkę. Zaraz wejdę do wody, będę skakać przez fale, a później wrócę na koc i znów coś zjem, bo po pływaniu zawsze jest się głodnym.

Świat jest mniej skomplikowany, a może to ja po prostu tak go postrzegam. Chociaż... nie, nie. Jest mniej skomplikowany, jestem tego pewna. Jest bezpieczniejszy.

Życie jest wiecznością. Mam czas na wszystko i przeświadczenie, że wszystko jest możliwe. Moja głowa jest lekka, czuję się tak beztrosko, jak to tylko możliwe gdy się ma dwanaście lat.

Leżąc w czapce nie wiem jeszcze, że za wiele, wiele lat to właśnie nad Bałtykiem zamieszkam. Na razie wystarczają mi dwa tygodnie beztroski w miejscu, które pokochałam od pierwszego spojrzenia.




Wdech i wydech.

Wspomnienia ślizgają się, przetaczają się przez głowę jak fale. Piasek nieustannie uderza w łydki.

Otwieram oczy, patrzę: morze jest zielone, każda fala udekorowana jest białą grzywą, wiatr te grzywy przeczesuje, biel rozpryskuje się i wiruje w powietrzu. Jakiś ojciec puszcza latawiec z kolorowym ogonem, dwie córki w kostiumach kąpielowych biegają po piasku.

Wdech i wydech.

– Idziemy? – trącam łokciem K.

Kiwa głową.

Wstajemy, bolą nas tyłki, zasiedzieliśmy się trochę. Przechodzimy nad Zatokę na parking, a później jedziemy wąską drogą, którą jeździmy średnio raz w tygodniu.

Drogą wzdłuż ukochanego Półwyspu.

Zbliża się wieczór, ale słońce wisi na niebie wysoko, zupełnie, jakby był środek dnia. Zatrzymujemy się w sklepie, kupujemy po lodzie, spacerujemy.


O 21:00 kręcimy się po ogrodzie, słońce wciąż świeci, czerwona, wielka kula. Chciałabym uwiecznić to, co widzę, pokazać wszystkim – patrzcie! Spójrzcie na ten niekończący się dzień, patrzcie na tę noc, której prawie nie ma!

Chcę zrobić zdjęcie telefonem, ale gdy później patrzę na wyświetlacz czuję się zawiedziona, bo zdjęcie nie oddaje magii chwili.

Wkładam więc telefon do kieszeni i po prostu jestem. Patrzę na to, co mnie otacza, co tak kocham w Północy i co – choć już się do tego przyzwyczaiłam i stało się to moją codziennością – tak bardzo mnie zachwyca. Zachwycają mnie tu zapachy i odgłosy, kolory i światło. A latem ta noc, która tak naprawdę wcale nie nadchodzi i jest tylko krótkim, ulotnym cieniem.


---

Jest piątek, środek długiego weekendu.

Jednak K. pracuje i ja też: powstają ilustracje do książki, która na razie jeszcze pozostaje tajemnicą – przynajmniej do jesieni.


Budzik zadzwonił, otworzyłam oczy. Za oknem spokój.

Wczorajsza wichura minęła. Znów wiało od zachodu, ale tym razem nie przewróciło śmietnika.

Postawiłam stopy na podłodze w kolorze piasku, odsłoniłam zasłony, włączyłam radio, nastawiłam kawę w ekspresie, poszłam po sałatę. Zajrzałam co słychać u rzodkiewek i koperku.

Maciejka jest coraz większa, kwitną pierwsze kwiaty z wysianej wiosną pachnącej mieszanki.

Świeci piękne, czerwcowe słońce.

Przed nami kilkanaście godzin światła, a później czerwona kula zniknie i pozostawi po sobie pożegnalną, różową łunę. Nastanie krótka, delikatna noc, ale na północy niebo wciąż będzie jaśniejsze: najpierw różowawe, a później seledynowe. I noc zacznie przechodzić w dzień.

A później przyjdzie przesilenie i rozpocznie się lato.

Drugie lato w Domu Nad Zatoką.


---

Piątek, 20.06.2025




 
 
 

Comentarios


© 2024 by VIOLET STUDJO

bottom of page