top of page

Stany spełnienia

  • violetstudjo
  • 2 mar 2019
  • 3 minut(y) czytania

Sobotni wieczór. Na biurku stoi mały kubek z resztką kawy. Na kubku namalowane są pingwiny okręcone szalikami, łowiące ryby, tarzające się w śniegu, albo trzymające choinki. Wszystkie mają na głowach czapki, albo nauszniki. To bez dwóch zdań zimowy kubek, ale domyślam się, że będę z niego piła kawę też na wiosnę i w lecie. Bardzo lubię pingwiny.

Pożegnałam luty.

Do widzenia, drogi luty. Miło, że mi się przydarzyłeś.

Luty - najkrótszy miesiąc roku, który rozciągnął się tym razem do pokaźnych rozmiarów i mam wrażenie, że trwał i trwał. Nie pamiętam już nawet jego początku - nie mam pojęcia w jaki sposób się rozpoczął, choć kiedy zaglądam do archiwum projektów widzę, że na początku lutego skończyłam moją zimową ilustrację, nad którą pracowałam od stycznia. Zapowiadali wtedy prędki koniec zimy i chciałam skończyć ją jak najszybciej, żeby śnieg, który się w niej pojawił, pasował do aury za oknem.

Gdyby ktoś zapytał mnie czego było w lutym najwięcej, odpowiedziałabym, że maili. Maile były wysyłane, albo były odbierane, część z nich była krótka, inna część długa. Część bardziej oficjalna, inna część mniej. Jeszcze inna nie była oficjalna w ogóle. Do godzin spędzonych przed monitorem na pracy, doszły kolejne godziny spędzone na robieniu wycen. Pod tym kątem luty był naprawdę bardzo intensywny. Ale w tej całej intensywności czaił się jakiś dziwny spokój, który pojawił się u mojego boku jakiś czas temu.

Spokój, który pozwala mi się skupiać na chwili bieżącej.

Na przykład takiej: zalewam wrzątkiem herbatę owocową, a z głośników sączy się ambient. Panuje bezpieczny półmrok, na oknie wiszą jasne kule, które nie dają wiele światła. Czas zdaje się zatrzymać. Tańczę z filiżanką, kręcę się na palcach, wyglądam przez okno. Później odstawiam filiżankę i zaczynam tańczyć tak, żeby nie stawać na złączeniach płytek. Jeśli to zrobię, będę musiała przerwać taniec, a przerywać go nie chcę. W takim momencie wszystko jest dobrze i niczego więcej nie potrzebuję.

W ostatnią środę lutego ubraliśmy się z K. ciepło, wrzuciliśmy do samochodu aparaty i statyw i przed 21:00 pojechaliśmy przed siebie, po raz kolejny - bez celu.

Byle dalej od miasta, tam, gdzie niebo będzie na tyle czarne, żeby gwiazdy były dobrze widoczne. Zatrzymaliśmy się kilkadziesiąt kilometrów dalej, na polnej drodze. Nie było słychać nic, oprócz szczekających psów. Dlaczego psy zawsze najbardziej szczekają w nocy?

Wyszliśmy z samochodu.

Jasna kula światła przeleciała nad naszymi głowami, za chwilę druga. Za jedną i drugą ciągnięty był dymiący się warkocz, jakby noc chciała zrobić na nas wrażenie i przywitać nas w jakiś specjalny sposób. A może przepędzić?

K. zaczął rozstawiać statyw, psy nie mogły się uspokoić. W okolicznych domach powoli gasło światło. Czy ktoś zdawał sobie sprawę z naszej obecności?

Zadzieraliśmy do góry głowy. Niebo patrzyło na nas tysiącem jasnych oczu.

Czas się zatrzymał.

Ruszył ponownie w czwartkowy poranek, ale później znów złapaliśmy za wskazówki zegara i powiedzieliśmy stop. Wyłączyłam komputer i przeniosłam mój fioletowy świat do kieszeni - Violet Studjo towarzyszyć mi miało przez chwilę tylko w telefonie. Wybraliśmy się w podróż do rodzinnego domu K., by jeść tam domowe pączki popijając je domową nalewką miodowo-cytrynową.

Jakie to dziwne, że czasem stan spełnienia to stan, w którym można siedzieć w ciepłym domu wysysając z pączka dżem.

Zastanawiam się czasem nad tym stanem spełnienia. Gdzie się znajduje? W czym się chowa? Jak go znaleźć? I znowu pojawia się banalna odpowiedź - pojawia się sam i robi to nagle. Jest chwilową świadomością, ale ta chwila wystarcza, żeby go zrozumieć. Mój stan spełnienia coraz częściej pojawia się w tych małych, teoretycznie nic nie znaczących rzeczach. Odnajduję go w wieczorze z domowym pączkiem i z domową nalewką. W szarym poranku, którego jasność po takim wieczorze mnie budzi. W siedzeniu w kuchni i rozmowie, czasem na najbardziej absurdalne tematy. W przygotowywaniu posiłku, najlepiej na cztery ręce. W wieczorze pod gwiazdami. W podróży samochodem w ciemną noc. W snuciu się, noga za nogą przez dzikie pola, kiedy mroźny wiatr dmucha mi w twarz.

I choć uderzenia tego stanu są krótkie, to są wyjątkowo intensywne.

Dziwna rzecz, że im jestem starsza, tym uderzenia te pojawiają się częściej.

Sobota. Wskazówki zegara na powrót zaczęły iść naprzód. Komputer, maile, kolejne wiadomości. A to wszystko w towarzystwie resztki kawy popijanej z małego kubka w pingwiny.

Marcu, jestem gotowa. Otwieram kalendarz, robię notatki, ustalam co i kiedy. Kupiłam sobie kolorowe flamastry, więc w kalendarzu dodaję ci kolorów. Ale ty na razie bądź taki, jaki jesteś - spokojny, szary i senny. Lubię takie kolory, więc nie śpiesz się z tym, żeby cokolwiek zmieniać. Przynieś mi dni, kiedy będę biec, ale też takie, które pozwolą mi na spacer. Spokojny, noga za nogą, przed siebie. Ze swoimi myślami.

Przynieś mi kolejne stany spełnienia, niech chowają się znowu w dobrze znanych rzeczach.

--

Zdjęcia zrobione 1 marca przez K. Puste pola kilkadziesiąt kilometrów na północ od Lublina. Spokój, zimny wiatr i szarości. Jeden ze stanów spełnienia.

 
 
 

Komentarze


© 2024 by VIOLET STUDJO

bottom of page